Archiwum 20 lutego 2005


lut 20 2005 eh..........:)))
Komentarze: 9

kiedy przestawałam wierzyc, zaczeło sie cos o czym nie mialam smiałosci nawet marzyć...


to było piekne zakończenie tego tygodnia, ktory został okrzykniety przeze mnie najszczesliwszym tygodniem tego roku :)... w sobotni poranek obudził mnie listonosz przynoszący pozdrowienia z Krakowa... eh ale jakie pozdrowienia... nie dosc, ze pachnące krakowskim klimatem to napisane wlasnorecznie (tak chciałam poznac ten charakter pisma :D)...kazdemu zycze takich pobudek :)...
potem wypad do stolicy Polskich Tatr (zupełnie niespodziewany) razem z Asia i jej dzieciaczkami... a tam Piotrus, ktorego nie widzialam dwa miesiace... i baaardzo miły wieczor w rodzinnym (a raczej "rodzeństwowym" gronie) gronie... nie było tylko Pawła (jak zwykle :( )... po raz pierwszy od dluzszego czasu usmiechalam sie szczerze... i to nie tylko dlatego, ze procenciki robiły swoje, ale dlatego, ze naprawde było mi dobrze w takim a nie innym towarzystwie, w takich a nie innych tematach i w tym a nie innym miejscu...
noc.. kilka słow, ktore musialy zmiescic sie smsie.. tym razem odczytanych na ekraniku mojego slicznego telefoniku (moze ktos kiedys wpadnie na pomysł jak wyslyłac smsy pisane recznie?)... i zwykla, ciemna noc stala sie noca bardzo melancholijną... do 3 godziny obserwowalam płatki sniegu spadające z nieba (ich anatomie poznalam dogłebnie :P) zastanawaiając sie czy to wszystko dzieje sie naprawde czy ja snie... rano okazalo sie, ze to musiala byc jawa, bo z pamieci telefonku eski nie zniknely, a ja byłam nadzwyczaj niewyspana...
niedzielny poranek tez zaczal sie nietypowo... Asia wyciagneła mnie na msze... ale ta msza była inna jakas... w kamerlanym gronie, w małym goralskim kościółku, w przepieknej scenerii dalo sie odczuć to, co na mszy odczuc sie powinno (tak przypuszczam)... cos mna poruszylo, a to ostatnio nie zdarzało sie wogole.. nagle poczulam, ze ja chyba jeszcze potrafie sie modlic... i zaczełam dziekowac za to, ze tam jestem, za to ze sie usmiecham, za to ze szczescie wkracza w moje zycie... i tak mi z tym dobrze bylo...
ostatnim "rodzeństwowym" punktem dnia był obiad... i az łezka sie w oku zakrecila, kiedy zdałam sobie sprawe, ze w takim gronie dopiero za miesiac sie spotakamy :(

i jeszcze dwie scenki z zycia mojego:P
scena I
sobotni wieczor, siedzimy przy stole, rozmowy na temat pracy...
obecni: ja, moja siostra z mezem, moj brat z zona...
Piotrus (brat): ...i pasuje jakis nowy interes rozkrecic... moze by jakis punkt z usługami otworzyc...
Asia (siostra): jakimi???
Piotrus: se....
Jaga (zona Piotrusia, ktora jego interesow boisie jak ognia :P): !!! ja tam pracowac nie bede!!!
  

scena II
niedzielny obiad, siedzimy przy tym samym stole, rozmowy na temat zimy...
obeci: ci co poprzednio + ich dzieciaczki...
Piotrus: e tam zima jest fajna :P
Błazej: tak, tak wujek... tylko ze wy tu bedziecie miec zime, a u nas pscółki bedą latac i miodzik robic:P

 

 

a teraz ostatni punkt dzisiejszego dnia... po kapieli o zapachu grapefruitow... mmmmm:)

my_destiny : :