Archiwum luty 2005


lut 28 2005 nijakość..
Komentarze: 6

nastroj nijaki.. ani zły ani dobry... nijaki...
probuje znalezc przyczyne... mam nawet pewnie podejrzenia...
pierwsze podejrzenie pada na "samotnosc w sieci"... juz wiem dlaczego moja przezorna Kawusia nie pozwolila mi tej ksiazki przeczytac kilka miesiecy temu... a dzisiaj to nawet zakonczenie mniej szokujace, co nie znaczy, ze mniej poruszające... tak tylko, ze ksiazke mozna zamknąc, mozna powiedziec sobie, ze to fikcja literacka i zyc dalej... gorzej jezeli cos, co do tej pory było fikcja, a jesli nie fikcja to czyms tylko i wyłacznie wirtualnym i nagle zamienia sie to w rzeczywistosc... taka to własnie przemiana nastapila w sobote...

wydawalo mi sie, ze jestem juz gotowa, ze moglabym sprobowac.....i mimo, ze to byl cudowny wieczor, ze dawno z nikim mi tak dobrze sie nie rozmawialo, ze dawno tak przyjemnie nie spedzilam czasu, ze nigdy wczeniej nie dostalam od nikogo rozowych (!!!) tulipanow ( :) ) to jednak jest cos, co zakloca mi ta sielanke, ktora ulozylam sobie juz w glowce...a to cos to jest blizej niezdefiniowane uczucie, ktore juz kiedys mialam okazje odczuc... a mianowicie, kiedy zobaczylam namacalne dowody na to, ze komus zalezy na mnie, nie mniej niz mi na tym kims to wysraszylam sie.. dopoki calej tej sytuacji nie mogam dotkanc wydawoalo mi sie, ze bedzie wszystko dobrze... a jednak nie jest dobrze... bo ja nie jestem przyzwyczajona do tego, aby to komus na mnie zalezalo, aby to ktos sie staral... (a ten ktos ma na imie Miłosz i musze nareszcie to imie napisac, bo za duzo dla mnie znaczy zeby mogl pozstac tutaj ktosiem... wybaczysz mi? :) )

eh, eh, eh.. skomplikowane to jest.. i nie wiem jak to wytlumaczyc..ale wiem, ze  najbardziej sie boje, ze ja nigdy nie pozbede sie tego uczucia... zawsze mi sie bedzie wydawac, ze ja za malo z siebie daje, kiedy ta druga strona sie stara... no coz.. wyrzuciłam pana Migdala z serca, a on pozostawil mi w zamian zryta psychike... moze zrobił to specjalnie tak na wypadek jakby kiedys mu sie jeszcze zachcialo.. takie zabezpieczenie przed tym zebym nikogo innego do swojego zycia nie miala ochoty wpuszczac...
a ja mimo wszystko bede probowac.. musze nareszcie zaczac normalnie zyc, nie bojac sie za chwile uslysze, ze to, co zle to moja wina..

a tak chcialam sie dzisiaj cieszyc... :(

my_destiny : :
lut 25 2005 i znowu na trzy dni znikam :)
Komentarze: 11

dzis to nawet nie bede udawac, ze jade do Krakowa po to, aby czegos sie nauczyc :P (juz nawet ustalone jest, na ktory wyklad isc nie musze)... dzis cel podrozy jest zupelnie inny... ale jeszcze nie wiem jak go nazwac... chociaz imie ma bardzo ładne ;)


to wszystko jest tak nieprawdopodobne, ze chyba jeszcze nie czas, abym tu w tym miejscu i o tej porze o tym wspominala......

i co z tego ze mam beznadziejnie ulozony plan, i ze codziennie musze suszyc buty, bo wody jest wszedzie po kolana, i ze mialam prace na wakacje, a juz nie mam???... nio i  o to chodzi, ze teraz to wszystko juz dla mnie nic nie znaczy... nic a nic... bo juz w sobote... :) ehhh :)

:*** (tylko dla Ciebie :) )

my_destiny : :
lut 23 2005 ostatni raz na ten temat....
Komentarze: 9

ciesze sie, ze umiem popatrzec na ten zwiazek z dystansem, z boku, bez zbednych emocji, tak jakby nie dotyczylo to mnie.. dlugo na taka chwile czekalam... duzo czasu musialo uplynac, zebym przestala siebie obwiniac... i to nie chodzi o to, ze chce sie usprawiedliwic... ale..
teraz wiem, dlaczego zrobilam to, co zrobilam...
pamietam ten dzien bardzo dokladnie.. pamietam wieczor... zapytalam M. czy moglisbysmy isc na spacer... była ładna pogoda, jesien w pelni... powiedzial, ze nie chce mu sie... wiec co mi pozostalo?... samotny wieczor przed monitorem... i wtedy odezwal sie Mariusz... po kilkunastu minutach dowiedzialam sie z kim rozmawiam... znalam jego, on znal mnie, ale nigdy nie rozmawialismy... i wtedy wrocily wspomnienia.. tak, to ten Mariusz, dla ktorego pewnej zimy nie opuscilam ani jednej slizgawki... a on nawet o tym nie wiedzial... dowiedzial sie po kilku latach pewnego jesiennego wieczora... zaproponowal spotkanie... zgodzilam sie choc nie bez obawy... sytuacja była jasna od poczatku, przeciez Mariusz znal M. (chodzili razem do SP!!!)... przyjachal po mnie po paru minutach.. poszlismy na spacer, na ktory mialam isc z M... rozmawialismy bardzo dlugo i  w sumie tylko o moim zwiazku... dokladnie pamietam co wtedy powiedzialam, co wtedy myslalam: "nie jest tak jak byc powinno, ale ja juz sie przyzwyczailam, ja go kocham, my bedziemy juz razem zawsze, bo inaczej byc nie moze.. i nic ani nikt tego nie zmieni.." .. wtedy on prztulil mnie i zapytal czy sie boje... powiedzialam, ze nie bo "ja i M. zawsze bedziemy razem".. i stalo sie...
dostalam wszystko to czego tamtego wieczoru potrzebowalam... wysłuchal mnie, a potem pozwolil poczuc, ze jestem kims, ze cos znacze.. przez chwile, bo przez chwile, ale znacze...
nastepnego dnia juz wszystko było inaczej... nie dziwie sie M. ze stracil do mnie zaufanie, ze podjal decyzje jaka podjal...pewnie na jego miejscu postapilabym tak samo... z tym tylko wyjatkiem, ze on dostawal ode mnie wszystko czego potrzebowal... nigdy nie mowilam, ze mi sie nie chce, ze nie mam czasu, ze nie dzisiaj... nigdy nie odtracalam go kiedy mnie potrzebowal, nigdy nie zostawialam go samego z problemami... zawsze bylam... nawet wtedy bedac z Mariuszem myslalam tylko o nim............

i to nie jest usprawiedliwienie, bo wiem, ze mimo wszystko zrobic tego nie powinnam... ale dzisiaj juz wiem, dlaczego to zrobilam... nie dlatego, ze chcialam go zranic, ze chcialam zeby rozlecialo sie to, co przez trzy lata budowalismy... ja potrzebowalam odrobiny zrozumienia i ciepla... tyle...

my_destiny : :
lut 22 2005 tak poprostu...
Komentarze: 10

odezwał sie...
jak gdyby nigdy nic napisał eska z zapytaniem czy mogłabym pojawic sie na gg... pojawilam sie z zamierzeniem, ze sie nie odezwe... wiec poczytalam sobie troche...
och a jakie wielkie zdziwienie było, kiedy to ja, Paulinka, ktora pojawiala sie zawsze 2 sekundy po tym jak otrzymywala eska podobnej tresci, nie pojawila sie..
i pewnie nie odezwalabym sie wogole gdyby nie to, ze jego monolog zaczal siegac szczytu bezczelnosci... a mianowice pan o wdziecznym imieniu, ktore zaczyna sie na litere M, zapytal mnie czy moglabym mu przyniesc jego zeszyt, bo jest mu potrzebny... no i pewnie kilka tygodni temu ubralabym sie najszybciej jak umiem  i pobiegla mu ten zeszyt zaniesc... ale nie teraz ze mna takie numery... tym bardziej, ze jakies dwa tygodnie temu zapytalam sie go czy przyniesc mu jego rzeczy, ktore u mnie zostawil, a on ze złoscia odpowiedzial, ze mam je spalic.. nie spalilam, schowalam... a na jego prosbe odpowiedzialam, ze jak chce to niech przyjdzie po zeszyt jutro jak mnie nie bedzie i niech sie cieszy, ze nie zrobilam tak jak mi kazal...
nastepnie nastapila druga czesc monologu, ktora jak zwykle, kiedy cos nie szło po mysli pana M była wypelniona obelgami... juz nawet nie pamietam dokladnie, co pisal, bo postanowailam sobie jakis czas temu, ze wiecej sobie brac do serca nie bede tego, co on mowi... zakonczenie bylo takie, ze zostal zablokowany... nie chcialam tego... usunelam go z listy, zeby nie musiec sie denerwowac jego opisami i myslalam ze to wystrczy, a jednak nie... musial przeciez jeszcze napisac cos niecos o tym jaka to ja okropna jestem, bo nie chce z nim porozmawiac... jak to szybko sobie zycie bez niego ulozylam.. i znowu cos o tym ze sie nie szanuje bylo, i znowu nie wiem czego to sie tyczyc mialo :P...
i pomyslec, ze takie sytuacje zdarzaly sie prawie codziennie przez 3 lata... on mogl mnie zwyzywac, zostawiac na srodku drogi, kiedy powiedzialam cos nie tak, krzyczec jak nie ubralam sie tak jak jemu sie podobalo, na wszystko miec czas tylko nie dla mnie... a ja zawsze myslalam ze to moja wina... dlatego przychodzilam, przepraszalam, plakalam i nie zrazalo mnie nawet to, gdy mnie odpychal od siebie i mowil "spierdalaj", kiedy chcialam sie do niego przytulic...swiata poza nim nie widzialam... wszytsko moglam dla niego zrobic, a on wczoraj tak poprostu sie pyta co on mi takiego zrobil, ze nie chce z nim porozmawiac...
w sumie nic takiego... pozwolil mi zebym go pokochala, a potem................

ehhh... nie ma co do tego wracac... dobrze, ze nareszcie zobaczylam jak chora ta miłosc była...

my_destiny : :
lut 21 2005 az do dzisiaj...
Komentarze: 5

tak nagle zachcialo mi sie otworzyc moja wielka czarna teczke... nie patrzyłam w jej strone bardzo dlugo... od momentu gdy wrocilam z Krakowa...
był maj... przede mna perspektywa matury ustnej z trzech przedmiotow (choc planowalam tylko jeden), za mna matura pisemna i pierwszy etap egzaminu na wymarzone studia... matura zdana fatalnie, bo uczyc sie jakos czasu nie mialam... a co ja takiego robilam?? przychodzilam ze szkoły i cale dnie spedzalam przy sztalugach... a zeby to tylko dnie byly, cale noce tak stalam, bo przeciez w nocy lepiej widac swiatło-cien... wszyscy sie uczyli, kasztany kwitły, a ja plakalam, bo kolejna kartka musiala wyladowac w koszu... na palcach mialam odciski od olowkow, plamy po farbach olejnych, ktorych nijak sie domyc nie dało i akwarele za paznokciami... i tylko moje dlonie zdradzaly to, co ja tak naprawde robilam, gdy dzrwi od mojego pokoju sie zamykaly... nic sie dla mnie nie liczylo, tylko to zeby sie TAM dostac... nawet matura, ktora miala byc przepustka :(
i zabrałam pewnego pieknego majowego ranka moje prace w daleka podroz... tylko te najlepsze... tylko te dopracowane do konca... wtedy wydawały mi sie prawie dobre, a to juz bardzo duzo... wtedy, tzn. rankiem, bo popoludniu juz wiedzialam, ze sa beznadziejne, nie, zle to ujelam, moze prace były dobre tylko tak jakos wyszło, ze byli sprytniejsi ode mnie, niekoniecznie zdolniejsi... zmieszano mnie z błotem jak nigdy... wiec wrzuciłam je do teczki i ruszyłam w droge powrotna... a wiatr tak bardzo chcial mnie uniesc gdzies wysoko, szczegolnie na Rynku... i wtedy zrouzmialam o czym mowil Moj Nauczyciel wspominajac o kamieniach, ktore powinnam w owej teczce nosic obok prac :P... ale udalo sie, do domu dotarłam... teczka wrocila na swoje miejsce, ja wzielam sie za przygotowania do matury ustnej... i nigdy potem do niej nie popatrzyłam...
az do dzisiaj... i własnie zauwazylam, dlaczego te akwarele sa prawie dobre i dlaczego Moj Nauczyciel zawsze widzial w moich rysunkach cos co sie "wygło"... i nie mam do nikogo zalu, ze stalo sie tak jak sie stalo... dobrze sie stalo, bo dzieki temu dzisiaj mam ochote cos namalowac tak dla siebie, a nie dlatego, ze wszystkim chcialam cos udowodnic...  "artystą nie zostaje sie po ukonczeniu ASP"... tyle razy to słyszałam... a dzisiaj to zrozumialam tak do konca, bo własnie dzis zapragnelam odkurzyc moje farby i pedzle dla siebie, a nie dla szacownej komisji...

bo w zyciu niczego nie powinno sie planowac...

my_destiny : :