Komentarze: 9
wczoraj...
Maleństwo było tak chore, ze przez 3h godziny nosiłam go na rekach, a on co chwilke otwierał oczka zeby rozpłakac sie i spowrotem zasnac... przytulal sie do mnie, a ja z minuty na minute byłam coraz bardziej pewna, ze nie moge go zostawic... no nie moge i juz! kocham go mimo, ze nie chciałam sie do niego przywiazywac... ale ja nie wiedziałam ze to tak bedzie wygladac... nie przypuszczałam, ze to ja bede przy nim, kiedy bedzie chory, ze to ja bede mu rano mowic 'dzien dobry', ze stane sie pelnoetatową mamą... czuje sie jak bohaterka ksiazki "Niania w Nowym Jorku", tylko nie mam jeszcze na tyle siły, odwagi, chęci (odpowiednie skreślić), aby moja historia skonczyła sie tak jak jej :/
a kiedy wrócili rodzice wzieli Maleństwo do lekarza, a ja dostałam opierdul, ze wczesniej do nich nie zadzwoniłam... tylko kurwa mac co by to dało? przez 3 dni, kiedy mnie nie było nie zauwazyli, ze cos jest nie tak :/ a nawet jesli bym zadzwoniła to powiedziliby tylko zebym czekała az wroca (musiałabym ich nie znac:/)...
dzisiaj...
przyszła z przedszkola Marysia (siostra Maleństwa) i przyniosła mi lizaka (duzego w kształcie misia)...
Marysia: Paulinko to dla Ciebie!
Ja: naprawde?
M: tak! wygrałam w konkursie i specjalnie dla ciebie przyniosłam!
J: tak tylko dla mnie, dla mnie?
M: yhym :D
J: a moge cie za to pocałowac? :)
i rozbroiła mnie... i wiem, ze musze zagryźć wargi i dac siłe, bo nie tylko ja kocham te dzieci, ale one mnie tez... nie moge ich zostawic... moge jedynie stac sie głucha na uwagi ich rodziców...