On o wszystkim sie dowiedzial... a raczej najpierw sie domyslil... domyslil sie szybciej niz bylam to sobie w stanie wyobrazic...
kilka ciezkich dni, wiele trudnych rozmow, nieskonczone ilosci okrutnych slow i... wraca sytuacja do porzadku...
i nie wiem czy o taki porzadek mi chodzi... mi raczej nie, ale ja nie moge Jemu tego zrobic... nie moge po prostu... nie potrafie, moze nawet nie chce...slowa grzezna mi w gardle, kiedy chce to powiedziec...
jest dla mnie wazny, ale to nie to co kiedys... wszystko sie zmienia... ludzie tez... zmienilam sie ja, poczulam zapach innego zycia i jakos nie spieszno mi do Mojego Miejesca Na Ziemi... nie tesknie juz za domem, nie tesknie za tymi czterema scianami, w ktorych zyje juz prawie 20 lat... nie spieszno mi juz nawet do tych ludzi, ktorych mijam w drzwiach (no moze jedynie do Mamy)... a tym bardziej nie spieszno mi do Niego...
bedac tutaj czuje sie osaczona, czuje ze nie moge nabrac do pluc tyle powietrza ile potrzebuje... moze wydoroslalam? moze to wlasnie tak sie nazywa?... nie wiem, bo nigdy sie tak nie czulam...zawsze zarzekalam sie ze nie wyjade stad nigdy, jedynie na 5 lat, kiedy to bede zglebiac tajniki nauki... a teraz nie chce... nie chce tu wracac... chce zaczac zyc na wlasny rachunek, chce po prostu zaczac zyc...
i nie wiem czy w tym zyciu jest jeszcze miejsce dla niego...
"wazne jest to, co jest teraz... to, ze teraz moge sie do Ciebie przytulic, pocalowac... nie myslmy o tym, co bedzie za kilka miesiecy........................kocham Cie......................najpiekniejsza chwila calego dnia to ta, ktora spedzamy razem..."
nie moge Mu tego zrobic... On naprawde mnie kocha...